28 marca 2015

"Zbuntowana" na wielkim ekranie [Filmowo-premierowo]


W zeszłotygodniowe czwartkowe południe zostałam mile zaskoczona przez panią Monikę z Wydawnictwa Amber. Zaproponowała mi wejściówkę na przedpremierowy seans "Zbuntowanej", kontynuacji "Niezgodnej", która w wersji książkowej autorstwa Veronici Roth zdobyła niesamowitą popularność na całym świecie. 

~ * ~
Widziałam premierowo pierwszą część, więc z przyjemnością wybrałam się też na drugą i jeszcze raz dziękuję zarówno pani Monice, jak i Wydawnictwu Amber za tę okazję. Żałuję, że dopiero teraz udało mi się napisać kilka słów, ale w tygodniu zwyczajnie nie miałam siły i po powrocie z uczelni niemal od razu kładłam się do łóżka. 



Kiedy Tris wybrała nową frakcję, nie spodziewała się, że życie w wymarzonym miejscu okaże się takie trudne. W końcu jednak przeszła przez nowicjat, pokonała wszelkie trudności, a nawet się zakochała. Szczęście okazało się jednak ulotne, gdyż Erudyci rozpoczęli bitwę, która w dalszym ciągu trwa. Atakują niewinnych i nie spoczną, dopóki nie zwalczą wszystkich przeciwników i nie przeciągną na swoją stronę jak największej liczby osób. Wojna trwa i zapowiada się na to, że będzie trwała jeszcze bardzo długo.

Pozbawiona rodziców, nadziei i gnębiona wyrzutami sumienia Tris musi stoczyć walkę nie tylko z Erudycją, ale przede wszystkim z samą sobą.

Czy uda jej się wyjść z tego obronną ręką? Czy w tym okrutnym świecie znajdzie się jeszcze miejsce na miłość, lojalność i zrozumienie? (opis z recenzji książki)


Wybrałam się do kina z nastawieniem na kontynuację miernego filmu. Ze wstydem przyznaję się, że nie czytałam książki, więc nie jestem w stanie powiedzieć, na ile wiernie ekranizacja ją oddaje. Jeśli jednak jest ona tak absurdalna jak niektóre fragmenty z ekranu, to może i lepiej, że jej nie znam - nadrobię to, obiecuję, ale może przed wejściem trzeciej części, a nie teraz. Muszę ochłonąć.

Nie ma zdjęcia pokazującego Tris wiszącą na tych linach.
Macie to dla lepszego zrozumienia moich zawiłych opisów.
Mimo tej absurdalności, byłam pozytywnie zaskoczona, dostrzegając jedynie nieliczne sceny niczym z harlequina - było ich zdecydowanie mniej niż w pierwszej części. Minusem zaś jest potraktowanie związku Tris i Cztery dość po macoszemu. Tym razem odebrali im za dużo emocji. Można było w niewielu scenach przedstawić silne uczucie, zamiast seksu i całusa w czoło. Ogromny plus, bez którego ekranizacje trylogii Veronici Roth nie mogłyby się obyć, stanowiły sceny akcji. Przeszkadzało mi jedynie, że kompletnie nierealną rzeczą była udana ucieczka spod gradu kul bez ani jednego draśnięcia- i to nie raz! I że w budynku Erudycji podczas testów złamano wszelkie prawa fizyki, np. z unoszeniem na linach ustawionych w rozluźnieniu i zwisających po bokach Tris.  Skoki w wizji Nieustraszoności były niemożliwe do wykonania przez dziewczynę, która prowadziła trening siłowy i wytrzymałościowy przez kilka miesięcy i tych mięśni jeszcze nie miała porządnie wzmocnionych, a wyszła z historii bez szwanku. 

Pan po lewej [Theo James] skradał sceny - wyglądem.
Pan po prawej [Miles Teller] też - tylko że humorem.
Gra aktorska niezła, ale znowu mam wrażenie, że cała obecna ekipa to aktorzy jednej mimiki. Shailene Woodley się nie popisała. Ciągle widziałam dziewczynę z miną cierpiętnicy. Zamiast chęci walki, twarz osoby trzymającej winy całego świata na swoich barkach. Może coś w tym było uzasadnione, ale zdecydowanie przesadzone. Cztery skradał sceny. Co tu dużo mówić, wybrali dobrego aktora - Theo James jest w ekranizacjach książek Roth najprzystojniejszym mężczyzną. I do tego umie grać, ale o tym twórcy tym razem zapomnieli i zdecydowanie postawili na aparycję. Naomi Watts jako Evelyn, matka Tobiasa, była lepsza od połowy aktorów. Ciągle pokazywała inne oblicza i w sumie nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać, bo nie zdradzała zbyt wiele mimiką. Filmowa Jeaniene, w której postać wcieliła się Kate Winslet, irytowała mnie do bólu. Zaciekawiła mnie ostatnia scena z nią i w sumie dzięki niej jestem naprawdę ciekawa "Wiernej". Brat Tris, Caleb - w tej roli Ansel Elgort - był niesamowicie irytujący. Tchórzostwo niech już będzie, ale nie połączone ze zdradą! Wolałabym zginąć niż zachować się tak wobec mojego rodzeństwa.


W temacie efektów komputerowych - kiepściuchno.
Widać było na kilometr różnicę poziomu jasności etc. 
Odważę się stwierdzić, że "Zbuntowana" wypada lepiej od "Niezgodnej". Więcej akcji, mniej tandetnego romansu i do tego z domieszką humoru (ewidentnie dzięki Tellerowi) - oto przepis na dobrą kontynuację. Jednak podkreślam - dobrą, nie bardzo dobrą czy świetną. Nie była przeciętna, ale nie uznam jej też za coś specjalnego. Kiepsko prezentowała się grafika i efekty komputerowe (zaburzony kontrast, poziomy jasności, niezgodna kolorystyka i cienie między komputerowym tłem a wstawioną postacią), Tris denerwowała obwinianiem się za wszystkie tragedie, Cztery w sumie głównie ładnie wyglądał. Można było zrobić "Zbuntowaną" lepiej, ale nie jest źle. Fanom akcji polecam, zaś wielbicielom dobrych efektów komputerowych - cóż, może warto się przemęczyć?


Ocena: 6.5/10