Po latach słuchania o Thomasie Hardym i jego twórczości postanowiłam dać mu szansę, wybierając się na ekranizację jednej z jego powieści pt. "Z dala od zgiełku". Dziś wiem, że po książkowy pierwowzór również sięgnę, jednak nie znaczy to, że film mnie zachwycił.
Nie da się ukryć, że Thomas Hardy jest powszechnie znanym autorem. Drugą falę sławy przyniosło z pewnością wspomnienie jego dzieła pod tytułem "Tessa d'Urberville" w bestsellerowym hicie literatury erotycznej autorstwa E.L. James. Niedawno na ekrany kin weszła inna z jego powieści - "Z dala od zgiełku". Wiele recenzji przedstawiało skrajne emocje - widzowie pisali o swoim uwielbieniu wobec historii Bathsheby Everdene albo mieszali całość z błotem. Postanowiłam przekonać się, o co chodzi w całym tym zamieszaniu. I wyszłam z kina z mieszanymi uczuciami.

Mnóstwo osób narzeka na trójkąty miłosne. Pod tym względem dostaną coś świeżego, gdyż historia Bathsheby to czworokąt - i to wybuchowy. Młoda kobieta koniecznie pragnie utrzymać swoją samodzielność i nie chce oddać władzy nad sobą żadnemu mężczyźnie, który nie umiałby jej ujarzmić. Nie rozumie jednak, że jej serce przynależy już do jednego, gdy przegrywa walkę i wkłada na palec pierścionek od drugiego, a obiecuje rozważenie oświadczyn trzeciego. Z początku uznawałam to za irytujące, jednak z perspektywy czasu nie umiem się dziwić.
"Kobiecie dość trudno opisać jej uczucia słowami wymyślonymi przez mężczyzn".
Powyższy cytat stanowi moim zdaniem kwintesencję tej recenzji i moich odczuć wobec filmu i kreacji aktorów. Carey Mulligan świetnie odegrała niezdecydowaną młodą kobietę, pozwalającą sobie po raz pierwszy na otwarcie serca na miłość i złe wybory. Jej postać wyszła po prostu ludzko. Podobnie Boldwood w wykonaniu Michaela Sheena, który został moją ulubioną postacią tej ekranizacji. Jego oddanie i wiara wzruszały, ale czego innego można się było spodziewać po fenomenalnym Sheenie? Dosłownie skradał sceny. Postać Gabriela była przeciętna, ale to nie wina Schoenaertsa, który starał się dodać mu charakteru, lecz zapewne książkowego pierwowzoru. Drażnił mnie trzeci kandydat - Francis grany przez Toma Sturridge'a. Fałsz było od niego czuć na kilometr, więc jego późniejsze akcje ani trochę mnie nie dziwiły.
Niestety film ma też swoje minusy. Nieskończone podchody Bathsheby i Gabriela niemiłośnie się dłużyły. Jak nigdy podczas seansu nie sprawdzam, ile czasu zostało do końca, tak tu po godzinie sprawdzałam telefon. Bohaterka zagłuszała swoje serce i popełniała nierozsądne wybory, przez co wątek jej i Gabriela rozwijał się w ślimaczym tempie.

Podsumowując, wciąż mam mieszane uczucia wobec ekranizacji "Z dala od zgiełku", jednak z pewnością sięgnę po ten film ponownie w przyszłości, po lekturze powieści. Fabuła okazała się dość przeciętna, aktorzy w większości dobrze dopasowani, tylko akcja była po prostu zbyt rozwleczona. Doceniam jednak ścieżkę dźwiękową i rolę Michaela Sheena, który skradał sceny, a ta, w której śpiewa wraz z Carey Mulligan została moją ulubioną
Recenzja została opublikowana na portalu DużeKa.