Biorąc udział w konkursie wydawnictwa Bukowy Las, nie sądziłam, że uda mi się wygrać. Miałam taką nadzieję, ale zaraz po zgłoszeniu się cała sprawa wypadła mi z głowy. Przypomniałam sobie na drugi dzień, gdy na Facebooku dostałam powiadomienie z wiadomością "Wydawnictwo Bukowy Las skomentował(a) wpis, który polubilaś". Zacierałam ręce w oczekiwaniu na załadowanie strony i... niemal podskoczyłam z radości na środku ulicy - byłam jedną ze zwyciężczyń! Wierzcie mi, ze ledwo wyrobiłam się na odbiór biletów dzięki rozrywkom na uczelni (bo przecież studenci poczekają prawie 5 godzin na zaliczenie - znajomi czekali nawet po 6). Jako że nagrodą była podwójna wejściówka, od razu zaproponowałam ją dwóm koleżankom, jednak żadna nie mogła ze mną iść. Dlatego postanowiłam zaprosić Patiopeę, z którą oficjalnie poznałam się na Targach Książki w Warszawie (relacja niedługo).
Film, o kim i o czym jest, chyba wie każdy, kto czytał książkę. A kto nie czytał, to odsyłam do niej w pierwszej kolejności wraz z recenzją Martyny. W skrócie: Hazel jest chora na raka. Rodzice i lekarze posyłają ją na specjalne spotkania ludzi dzielących jej los, które jednak tylko bardziej dobijają dziewczynę. Do czasu, aż w holu wpada na pewnego przystojnego chłopaka - Augustusa. Od tej chwili dziewczyna zaczyna wiele spraw inaczej postrzegać, a świat jej i Gusa wywraca się do góry nogami. Jednak życie lubi nami grać w szachy.
Zacznę od tego, że płakałam jak bóbr. Ba, nawet w domu, jak wyciągałam z torebki zużyte chusteczki, okazało się, że z tych emocji aż poleciała mi krew. To się nazywa intensywne przeżywanie!
Muszę gorąco podziękować aktorom. Najpierw stworzyli udane rodzeństwo w "Niezgodnej", a teraz piękną parę zakochanych w "Gwiazd naszych wina" - adaptacje filmowe im wychodzą naprawdę dobrze. Przede wszystkim Shailene Woodley zagrała fenomenalnie. Jej Hazel jest niezwykle wiarygodna i w sumie dokładnie taka, jak wyobrażałam sobie podczas czytania książki. Podobnie z Augustusem, chociaż nie wiem, czy tutaj aktor, Ansel Elgort nie uczynił go wręcz realniejszym i ciekawszym niż na papierze autorstwa Johna Greena.
Bardzo spodobał mi się wybór aktora grającego van Houtena - amerykańskiego pisarza mieszkającego w Amsterdamie. Cała akcja w pokoju między nim a Hazel i Gusem niesamowicie mnie poruszyła, nie mówiąc o późniejszych scenach z Hazel i Gusem w muzeum i na ławce nad rzeczka. Przy tej drugiej płakałam, mimo iż przecież wiedziałam, że jakoś tak to miało być.
Wszystkie najważniejsze wątki zostały uwzględnione, najpiękniejsze cytaty wyrecytowane. Jestem pewna, że nawet osoby, które nie przepadają za książkami, po obejrzeniu filmu postanowią sięgnąć choćby po tę jedną. Naprawdę ekranizacja jest niesamowitą mieszanką dobrego humoru, optymizmu tak charakterystycznego dla Gusa, tragedii, walki, romansu i spełniania marzeń. Bardzo mocno podbudowała mnie samą, jako że rownież jestem osoba walczącą z nowotworem. Mogę teraz tylko wierzyć, że ten nastrój będzie we mnie dłużej trwał niż po skończeniu książki.
Widać jest, że kręceniem filmu zajmowali się ludzie na właściwych stanowiskach - obraz jest wyraźny, nie lata, jest w pełni stabilny. Seans był pod tym względem bardzo dobry.
Jedynym, co mnie denerwowało, były dziewczyny siedzące obok mnie i nawijąjące co chwila "no serio? Żal.pl". Plus nie wiem, czyim genialnym pomysłem było danie widzom szeleszczących opakowań chipsów. To bardzo popsuło seans...
Niemniej seans był niezwykle udany, polecam Wam film, ale najpierw przeczytajcie książkę. Wynosi się wrażenie zupełnie rożne bez znajomości treści książki, jak i z nią ;)
Oceniam na 9,5/10 i polecam wybranie się do kina!